niedziela, 16 maja 2010

17.05.2010

Oto dwie ulubione piosenki z dzieciństwa mojego męża. Oczywiście zaraził nimi już dawno mnie, a teraz Witomira :)






A propos, dowiedziałam się niedawno, że moja ulubiona w dzieciństwie kreskówka 'Mali mieszkańcy wielkich gór' była produkcji japońskiej!

17.05.2010

Dziś nasz synek kończy rok i dwa miesiące. Kilka dni temu zaczął demonstrować mocniej swoją wolę - złości się gdy usłyszy 'nie wolno' albo jak jego prośba nie zostaje spełniona natychmiast. Pewnie znów jakiś cięższy okres przed nami.

Dziś jest u nas bardzo gorąco 32 stopni w cieniu, ale troszkę wieje, więc właściwie dla mnie idealnie.
Jako osoba o niskim ciśnieniu mam dość spore kłopoty z wczesnym wstawaniem. Dziś Witomir obudził mnie, jak zwykle o 7.30, ale jak zasnął znowu o 9. to bez wahania zasnęłam razem z nim. Godzinę później obudził mnie mąż telefonem, ale i potem ruszałam się jak żółw. Więc gdy o 11. zadzwoniła moja tajska koleżanka Ming mówiąc, że jest na stacji, ma godzinę do autobusu i czy nie mam ochoty przyjść się z nią zobaczyć, byłam jeszcze w piżamie. Jestem jej wdzięczna za ten telefon bo na mnie podziałał. Zakrzątnęłam się i w 10 minut byłam gotowa z synkiem do wyjścia.

Ponieważ na stacji jest dobra (acz droga) piekarnia francuska postanowiłam skorzystać z okazji i kupiłam sobie bagietkę. Zjadłam ją godzinę temu z pomidorkiem i rukolą z własnej uprawy. Tak! Jakiś miesiąc temu dostałam kawałek działki od teścia i zasadziłam tam trudno tu dostępne smakołyki takie jak rukola, roszponka, koper, cukinia, polskie ogórki. Zasadziłam też bazylię, pora, pietruszkę i selera, ale nie wzeszły (jeszcze).
Rukola wyskoczyła pierwsza i już jest na tyle duża, że dziś miałam ucztę rukolową. Była pyszna.

Teraz Wito ma popołudniową drzemkę i mogłabym pomedytować, ale brzuch jeszcze pełny, więc w zamian napisałam.

niedziela, 9 maja 2010

10.05.2010

Ostatnio mama mojego męża zapytała mnie czy to prawda, że Polacy bez ogródek wyrażają swoje zdanie. Przeczytała o tym w książce do nauki języka polskiego.
Rzeczywiscie jedną z różnic w zachowaniu ludzi tutaj jest to, że Japończycy zazwyczaj uważnie wyrażają swoje zdanie.
Gdy ktoś się wypowiada, a inni się z tym nie zgadzają, nie mówią mu o tym. Japończycy wtedy wydają przeciągły dźwięk 'mmm', co obcokrajowcy często błędnie interpretują jako nasze kiwanie głową na znak, że słuchamy albo że się zgadzamy. Tu nie oznacza to zgody. Raczej niezgodę ;) bo jak się zgadzają to zamiast przeciągłego 'mmm' powiedzą ' tak, ja też tak uważam'.
Więc jeśli che się wiedzieć czy ktoś się z nami zgadza czy nie, trzeba go o to wprost zapytać, jakie jest jego/jej zdanie. Jednak zeby bylo zabawniej, ma to sens tylko wtedy gdy kogoś dobrze znamy. W Japonii funkcjonują wyrażenia 'honne' i 'tatemae' czyli moje prawdziwe zdanie i to co ktoś chce usłyszeć. W przypadku nieznajomych osób raczej mówią to, co myślą, że ta osoba chce usłyszeć (tatemae).
Myślę, że wynika to z tego, że Japończycy chcą z wszystkimi mieć dobre stosunki. Nie lubią kłótni i często jeśli coś do kogoś mają to nie powiedzą tego tej osobie, raczej po prostu się od niej odsuną.

Uważam, że to mądre podejście. Nie jest tak, że nie da się dojść czy to co ta osoba mówi jest jej prawdziwym zdaniem czy nie. Przy znajomości języka i pobyciu tutaj trochę, to się czuje. Generalnie stosunki międzyludzkie są w Japonii dużo bardziej wysublimowane, zaowalowane, bardziej delikatne niż w kulturze Zachodu. Wymagają uważniejszego obserwowania, słuchania, czucia ludzi. Oczywiście czasem może to być dla nas męczące.

Mnie na przykład, niestety zdarza się przerwać komuś w pół słowa, co tu jest wielkim faux pas. Jak powiedział mi kiedyś japoński kolega: Uszy są do słuchania. Nie mówił tego do mnie bezpośrednio ;) Po prostu opowiadał mi jak kłócił się ze swoją francuską dziewczyną, że nie pozwala mu dokończyć, przerywa i to właśnie podobno zawsze jej w takich chwilach mówił ;)

7.05.2010

Przez ostatnich kilka dni był tutaj mój brat z żoną. Cudownie było mieć ich blisko! Trochę tęsknię za Polską wiosną i latem (nigdy zimą ;), za rodziną, przyjaciólmi i znajomymi. Za polskim chlebem, białym serem i kiszonymi ogórkami moich rodziców. Ale tu też jestem szczęśliwa. W ogóle tęsknię za miejscami, w których trochę mieszkałam, Irlandią i Francją. I przyjaciółmi, których tam mam.
Zrobiło się nagle gorąco - ostatnio między 24 a 30 stopni.

Byliśmy razem na południu Kyushu na wycieczce do zatoki, w której o tej porze roku bawią się delfiny. Było ich całe mnóstwo! I ludzi chętnych do ich oglądania też ;) Oto zdjęcia, które udało się zrobić mojemu bratu:




piątek, 7 maja 2010

kwiecień

Pas gór, które widzę z okna zeszpetniał na wiosnę. To była dla mnie niespodzianka. Dotychczas jednostajnie ciemnozielony, wręcz granatowy, nagle poplamił się zielenią. Dziwnie wyglądają te plamy. Takie wypustki. Co to za zieleń? Bambus czy jakieś fikusowate?
A ktoś pomyślałby, że na wiosnę przyroda pięknieje... Właściwie bardzo się cieszę z tej niespodzianki. Uświadomiła mi, że nie wszystko na wiosnę musi pięknieć.

Widok na te góry to najpiękniejszy prezent od tego mieszkania. Zmienia się nieustannie. Czasem wyglądają jak jedna długa bryła nieznaczne postrzępiona od góry. A czasem, szczególnie po południu słońce wydobywa z tej bryły mnóstwo osobnych kształtów. Za każdym razem dziwię się jak wiele jest tu tych gór, które potrafią wyglądać jak jedna.

Są godziny gdy pasmo gór jest wyraźnie oddzielone od nieba i są takie kiedy się z nim zlewa. Nie wiadomo wtedy gdzie dokładnie kończą się góry a zaczyna niebo.

Bywają też dni, gdy na próżno zatrzymuję się przy oknie, by na nie popatrzeć. Gór nie ma. Jak zaczarowane znikają czasem zupełnie we mgle.

Takashi śmieje się, że kiedyś zadzwoni dzwonek u drzwi a gdy otworzę, zobaczę staruszka w poszarpanym odzieniu, który powie: Kosz mnie, prawda? To ja, góra Fukuchi.
:)

wtorek, 27 kwietnia 2010

24.04.2010

Niedawno byliśmy z Witomirem i babcią w akwarium. Sporo ryb, pingwinów, a największą chyba atrakcją były delfiny. I ich pokaz. Są niesamowite. Działają na mnie jak najpiękniejsza sztuka. Piękne i mądre. Wito akurat tuż przed pokazem zasnął, a mnie się tak podobało, że udało mi się namówić babcię żebyśmy obejrzeli pokaz jeszcze raz. Tym razem synek nie spał i pokaz zrobił na nim też spore wrażenie - cały czas bił brawo raz po raz wydając okrzyki zdumienia 'oo'.
Były też lwy morskie, które m.in. potrafiły się oświadczać i malować farbami.

Na początku trochę obawiałam się reakcji Witomira, bo w przedszkolu, do którego czasem razem chodzimy jest małe akwarium z rybkami i on jak je widział krzyczał 'chcę!'. I nie wystarczyło bynajmniej się zbliżyć - on chciał wyciągać rybki z akwarium!

Może stwierdził w oceanerium, że tu nie da rady wyciągnąć tylu ryb?



sobota, 24 kwietnia 2010

24.04.2010

Nie wiem dlaczego mieszkając w Tokio kilka lat temu nie zauważyłam, że sól w Japonii (morska) jest bardziej słona niż polska kamienna. Jest niemal ostro-słona. Zdałam sobie sprawę z tego dopiero tym razem jak przesoliłam kilka dań. Cukier natomiast (z trzciny) jest mniej słodki niż nasz buraczany.

Generalnie Japończycy lubią słodki smak kuchni. Owoce i warzywa nie zasługują tu na miano 'oishii' (smaczne) jeśli nie są słodkie. Mama Takashiego powiedziala mi że tak, przez lata wyprodukowano coraz słodsze odmiany warzyw i owoców. O owocach nie piszę, bo lubię gdy sa słodkie.
Warzywa natomiast są tu dla mnie za słodkie. Lubię wyraźne (warzywne) smaki warzyw. A japoński por smakiem nie przypomina polskiego pora - w ogóle nie jest ostry. Cebula tak samo. Pomidory sa tez dla mnie za słodkie (najtansze odmiany są mniej slodkie).
Zastanawiam się czy rzeczywiscie wynika to z 'ulepszonych' odmian warzyw czy może ma też to związek z tutejszym klimatem i glebą. A może w innym klimacie to język i odczuwanie smaku tak się zmienia?

Ale właśnie niedawno zasadziłam w ogródku kilka warzyw z polskich nasion. Zobaczymy czy będą smakować po polsku czy po japońsku.